O co tu chodzi?

No własnie, co chodzi? To pytanie zadaję sobie od czasu założenia tego bloga, który miał już swoje wzloty i upadki. Bo oto ja: żyję w ciągłym biegu i ciągle brak mi czasu, ale gdy tylko znajdzie się trochę wolnego, wynajduję sobie nowe zajęcia, aby przypadkiem nie mieć chwili wytchnienia.
To całe moje szalone życie to przede wszystkim poszukiwanie szczęścia i przyjemności. Pomyślicie sobie, że idę na łatwiznę, że najłatwiej mieć w życiu same przyjemności, przecież każdy ma jakieś obowiązki, trzeba pracować, sprzątać, płacić podatki... Wszystko jest jednak naszym wyborem, a ja dokonuję wyboru - być szczęśliwą. I wszystko przyjmować, odbierać i kreować tak, aby to szczęście czuć. A skoro tak walczę o poczucie szczęścia, czasem z lepszym lub gorszym skutkiem, to też mam ochotę o tym pisać. Bo po prostu lubię pisać:)

Ale ale! Nie zbaczając z tematu - blog powstał głównie w celach kulinarnych, bo jest to jedna z rzeczy, która niezawodnie, zawsze poprawia mi humor. Nie obiecuję tutaj wymyślnych przepisów na dania rodem z najdroższych restauracji. Nie obiecuję ich też regularnie, ani że wszystkie będą Wam smakować:) Po prostu jak mam ochotę zrobić zdjęcie przygotowanej potrawy (a miewam ochotę często, głównie przez fotograficzną atmosferę panującą w moim domu) i mam czas na jej opisanie, robię to z ogromną przyjemnością.

Jeśli mowa o rzeczach dających szczęście i tych, którym "nie mogę się oprzeć" w czołówce z gotowaniem jest też sport. I pewnie i o nim (oraz o całej masie innych pierdół) parę słów się przewinie, bo w całym tym blogowym szaleństwie ciężko mi zachować monotematyczność, choć prawdopodobnie to jest coś, co zagwarantowałoby mi sukces, ogromną liczbę czytelników i wielką fortunę. No trudno. Jakoś sobie bez tego dam radę.