czwartek, 18 lipca 2013

Największe życiowe wyzwanie!

Dzisiaj moje życiowe rozmyślania, w kwestii dość poważnej, bo macierzyństwa. Jakiś czas temu uznałam, że w zasadzie mogłabym już mieć dziecko, poczułam, że jestem gotowa, co więcej - chcę. Będąc świadoma (tyle o ile) wszystkich obowiązków, wyrzeczeń i konieczności związanych z posiadaniem potomstwa myślałam, że jestem w stanie temu sprostać.
Ostatnich kilka dni uświadomiło mi, że oprócz gotowości jest coś jeszcze - ogromna ODWAGA. Trzeba mieć wielką odwagę, aby stworzyć człowieka, wiedząc, że nie na wszystkie aspekty jego życia będzie się miało wpływ. Jasne jest, że każda matka chce mieć porządne, ułożone dziecko i włoży wszelkie siły i starania w jego wychowanie, aby wyrosło na dobrego człowieka. Ale przecież dziecka nie uwiąże, nie spędzi z nim całego życia, aż do 18tki, kiedy to oficjalnie już dorosły człowiek uzna, że sam chce sobą zarządzać. Dziecko idzie do szkoły, ma  swoje życie, znajomych, często przyjaciół. Na kogo w swoim życiu trafi? - po części pewnie można na to wpłynąć, ale generalnie jest tak - na kogo padnie, na tego bęc. Co więcej - wszelkie matczyne starania w pewnym wieku mogą nie przynieść tyle efektu, ile jedno słowo najlepszego kolegi lub, co gorsza, nowego młodzieńczego autorytetu, który staje się znacznie ważniejszy od rodziców. Jestem tym przerażona i strach mnie obezwładnia. Podziwiam wszystkie matki, szczególnie te, których dzieci, mimo ich szczerych chęci, nie trafiły na "ułożone" towarzystwo. Również zazdroszczę wszystkim matkom, ale szczególnie tym, które miały tyle szczęścia, że ich dzieci wychowały się w dobrym środowisku. Do tej drugiej grupy matek z pewnością należy moja Mama. Nie jestem w stanie ocenić, jak dużo było w tym szczęścia, a jak dużo wpływu moich rodziców na to, że moje towarzystwo z dzieciństwa, z którym zresztą trzymam kontakt do dziś, było ułożone i mimo normalnych dziecięcych wybryków, buntów, pierwszego papierosa za murkiem w szkole czy pierwszego picia wódki w wieku zdecydowanie niepełnoletnim, skończyło się to poukładanymi ludźmi, z którymi teraz, w dorosłym życiu, uwielbiam spędzać czas.
Ogromnie wierzę w to i pragnę tego z całego serca, aby okazało się, że w 90% był to wpływ dobrego wychowania. Czuję, że tak powinno być. Niestety pewnie nigdy się tego nie dowiem, bo nie mam okazji sprawdzić "co by było gdyby" - gdybym się wychowała w innym mieście, na innej ulicy, chodziła do innej szkoły. Mimo tego wiem, że zrobię wszystko, aby moje dziecko było dobrym człowiekiem. Ale widząc, co dzieje się na świecie, i to tuż pod moim nosem, czuję jak wstępuje we mnie wielki macierzyński tchórz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz